środa, 2 stycznia 2019

Opowiadanie Eventowe od Arashi cz.1

- Chcę... - jęknęłam cicho. Co ja mogę chcieć? Niczego mi nie brak w obecnym czasie. Rodzina zdrowa, ja też. Nie mam nic do życia...a nie, po za jednym. Konfliktem naszych plemion. - Chcę pokoju...nie musi być to rewolucja...byle był spokój... - pisnęłam cicho. Jestem sama, a mówię, jak na skazaniu. Chociaż takie myślenie, jak moje jest zakazane. Przecież...jak można pogodzić se sobą dwie rasy panów?...Życzenie banalne, ale i nierealne. Zbyt dużo wymagam od świata. Żeby te skłócone bufony się pogodziły, to musiało by się zdarzyć coś niesłychanego. Bóg zstąpiłby prędzej ze świata błogości i spokoju, ziemia by się zatrzymała lub chmury spadły by z nieba, niżeli to by się stało. Czyli uściślając...jest to prawie że nie możliwie. Znaczy, mówią nam, że nic nie jest niemożliwie...hm. Może gdybym ja była przywódcą? Co bym zrobiła? Właśnie, to może być ciekawe. Nie chciałabym wprowadzać jakiegoś komunizmu...tylko pokój. I tyle, nic więcej. Aby wstydem i pogardą nie było chodzenie w parze z kotem. Aby nie groziło to odtrąceniem, wyrzuceniem mentalnym z plemienia. Aby po prostu nie kończyć jak omega...zawsze potrącana, zawsze niechciana...Przynajmniej prawnie. Zanim społeczeństwo zdążyłoby się przyzwyczaić, pokolenie starych, zacofanych wilków i kotów musiałoby wymrzeć, dając nadzieje młodemu. Ja zaś doczekać się potomstwa i uczyć w tej ideologii. Od małego..potem by zasiadło na moim miejscu i było by w miarę okej. Sprawa wilków pokrótce załatwiona. Co do kotów. Mimo, że nie lubię generalizować, to jednak są to niezłe uparciuchy. Po za tym...nie oszukujmy się, to oni nas się o wiele bardziej boją, niż na odwrót. Jesteśmy więksi, silniejsi i ogólnie stereotypy. Piesek goni kotka, kotek myszkę, a myszka serek. A serek nie istota żywa, najtrudniej ma w życiu. Cóż, zawsze się znajdzie ktoś, na kim dzieją się najgorsze rzeczy. Mam takie szczęście, że w tym łańcuchu "pokarmowym" jestem najwyżej.
    Z transu dziwnych, pasmowych myśli o szczurach i jedzeniu, wybudził mnie silny podmuch wiatru. Przyniósł za sobą zimno oraz krople deszczu z jakiegoś drzewa. Widzę, że moje życzenie zostało bardzo ciepło przyjęte. Czy takie życzenia są niemożliwe? Po chwili zaczął padać śnieg. Odzyskałam trochę nadziei. Może jednak ktoś mnie wysłuchał... Wiatr przeczesywał moje futro, a ja obserwowałam, jak ten biały brokat wsiąka w ziemię. Znikał w niej tak szybko, jak się pojawiał. Położyłam się plackiem, dalej oglądając. Zima, pora roku kojarzona z upadkiem, klęską, niedożywieniem i ogólnie wszystko związane ze smutkiem i goryczą. Może w niegdysiejszych czasach, kiedy to zimy naprawdę były surowe? Nie raz nasłuchałam się jęków i stęków starych wilków, na temat nadchodzącej apokalipsy - zimy. Jak dla mnie, ta pora roku jest...piękna. Zimno jest, to prawda. Ale jak się schowasz w jaskini i ogrzejesz, na przykład z partnerem u boku...Sama siebie ukłułam w serce. No cóż, zna się inne sposoby. Same przygotowania są ekscytujące. Nigdy nie zapomnę, jak ludziom zawsze podkradam różne ciepłe koce czy szale. Oni mają tego za dużo, a my nic. Zabieram bogatym, daje biednym. Czyż to nie szlachetne? Zaśmiałam się sama z siebie.
     Nie wiedzieć kiedy, ale zaczęłam zauważać, że śnieg staje się coraz bardziej widoczny. Z każdą chwilą wydawało mi się, jakby jego poziom wzrasta. Zaś u mnie wzrastał poziom zmarznięcia i przemoczenia, od leżenia na nim. Podniosłam łeb. Na dole mojego pyska potworzyły się podłużne sople lodu. Na mojej szyi, z tego samego materiału, zawitał piękny naszyjnik z koral. Nie wspominając o poprzylepianym śniegu do futra. I jak tu nie lubić zimy? Nadaje nam takie kreacje i to zupełnie za darmo.
     Schodząc z góry, ujrzałam pewną sytuację na horyzoncie. Był to kot i wilk, stojący dokładnie na granicy. Zapaliła mi się lampka. Wytężyłam wzrok, stając na dosłownym brzeżku góry. W zasadzie, nie do końca widziałam, co robili. Jednego byłam pewna - nie bili się. To był duży sukces. O czymś rozmawiali, przytulali się, całowali? Sama nie wiem. Moje oczy albo plotą mi figla, albo coś jest na rzeczy. Niestety, przypłaciłam swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem. Zsunęłam się z góry. Tocząc się, tworzyłam wokół siebie kulę, niczym z tych starych, dobrych kreskówek. Nie była ona taka ogromna. W zasadzie, to ja byłam kulką, do której stopniowo przyklejał się śnieg. W końcu...zatrzymałam się. Siedział rozkrokiem, niczym mały szczeniaczek, co dopiero uczy się chodzić. Mój pyszczek przedstawiał wiele emocji na raz. Zmieszanie, zdenerwowanie, smutek, co ja robię? Obudziła mnie dodatkowa śnieżka na łeb. Spadła z góry. Był to fragment, który zsunął się wraz ze mną, z tego wzniesienia. Musiał mieć niezłą przejażdżkę i niezły koniec. Wstałam i otrzepałam się. Znów zawiał wiatr, a ja poczułam się, jakbym była naga. Moje już przemoczone do suchej nitki futro, jedynie, jak mnie chroniło, to tylko wizualnie. Bo mentalnie byłam ogołocona. Szybkim krokiem postanowiłam udać się do domu. 
     Idąc, patrzyłam w ziemię. Widziałam, jak moje łapki odciskają się na śnieżnym pierzu. Zniszczę ten zew natury, który mnie tak ogołocił. Mimo to, zdania nie zmienię. Nigdy nie odkocham się w zimie. I tak nie miała bym znów kogo obdarzyć tym uczuciem. Przytrzymałam się i potrząsnęłam przecząco głową. Nie myśl tak! Uh..bycie optymistą jest naprawdę ciężkie, przy takich realiach. W szczególności wtedy, gdy zmagasz się z prawdą. I znów tak myślę. Poderwałam się i zaczęłam biec. Czułam chodny śnieg, obijający się o mój brzuch. I zaczęła się utopia moich emocji. Już nie wytrzymałam.
- Chcę być pokochana! - krzyknęłam drżącym głosem. To było moje skryte marzenie, które pod wpływem emocji ujawniłam światu. Niestety, za późno...Nawet, jeśli ta gwiazdka nic nie robi...to i tak zawsze jest te lekkie poczucie. Jakaś nadzieja. Jeśli się czegoś mocno pragnie, to to przyjdzie z czasem...wystarczy tylko chcieć. Tylko chcieć. Czekam tyle lat i bez zmian. Kiedy świat ześle mi moje pragnienie, w postaci wilka przeciwnej płci? Czy to jakiś plan na mnie? Czy ma się stać coś niezwykłego. Cudowna, niepowtarzalna miłość, niczym z tych kliszowych romansideł? Ale jakże piękna i pożądana...
     Zorientowałam się, że jestem na miejscu. Zwolniłam i przytrzymałam się. Zaczęłam się wspinać po skałach, które prowadziły do środka jaskini. Przed wejściem jeszcze się otrzepałam. Spojrzałam na swój dom. Nie wyglądał tak potulnie jak zawsze. Okryty półmrokiem, zimny...Okropny, po prostu okropny! Weszłam mimo to do środka. Jak mogłam się oszukiwać...Jest smętnie, zimno, tak przytłaczająco...To ma być miejsce dobrze się kojarzące każdemu wilkowi, a przede wszystkim mnie. Przecież tutaj ratowane jest nawet życie. Z wolna podeszłam do posłania i walnęłam się. Przynajmniej choć sucho. Niepotrzebnie o tym myślę, to i tak nie ma sensu. Takie zażalenia i użalanie, tylko mnie pogrążają. Ale chyba mam prawo na chwilę załamania, prawda? Czasem lepiej się zalać łzami i dać ulżyć sobie i ujść emocjom, niżeli dusić w sobie tego demona. Ułożyłam się wygodnie. Jeszcze raz spojrzałam na krajobraz przed jaskinią. Śnieg rozmazywał obraz. Delikatnie wpadał również do środka. Nie jeden, zagubiony płatek znalazł się na moim nosie. To było zabawne. Taki zagubiony płatek...jak ja. Przewróciłam się na bok i zwinęłam w kulkę. Nie minęła dłuższa chwila, a ja już byłam w objęciach Morfeusza.
    Obudziły mnie jakieś piski i ciche lamentowanie nieznanej mi samicy. Lekko się zdziwiłam. Podniosłam powoli łeb. Ujrzałam sylwetkę wadery, wyłaniającą się przed moją jaskinią. Wstałam i szybko do niej podeszłam. Była to matka wraz ze swoim szczeniakiem. Małe wilczątko utykało na prawą, przednią łapę. Jego pyszczek był wykrzywiony, a oczy zachodzące łzami. Było można również zobaczyć, jak ów ciecz wydrążyła sobie drogę, na futrze malucha. Na łapie znajdowała się wielka, fioletowawa opuchlizna. Wyglądało to strasznie. Nie czekałam, aż wadera zacznie gadać o tym, co gdzie i jak się stało, tylko wprowadziłam malucha powoli do środka. Nakazałam mu się położyć na podłodze. Delikatnie łapą zaczęłam dotykać złamania. Przy każdym muśnięciu wydawał z siebie pisk. Na szczęście kość nie była przesunięta, ani nie wystawała poza skórę. Wzięłam do ręki bandaże oraz coś do usztywnienia. Zaczęłam obwijać, a piski nie miały końca. Widziałam wzrok wystraszonej wadery. Ciekawe, jak to jest być matką i widzieć coś takiego. Jak twoje dziecko cierpi. Sama czułam nieprzyjemne ciarki, jak tylko wydawał z siebie te przykre dźwięki. A co ona musi czuć? 
    Kiedy skończyłam, maluch odetchnął, zalewając się łzami. Podeszłam do matki. Omówiłam sprawę, jak ma się nim zająć. Poradziłam, podałam wskazówki. Również zamieniłam z nią kilka zdań. Dowiedziałam się, że jest samotną matką z trójką szczeniąt. Nie zagłębiałam się, dlaczego jest sama, pewnie by tego nie chciała. Silna i rezolutna z niej wadera. Jak to baby, poprzewracałyśmy kotlety o życiu, i jakie jest ono niesprawiedliwe. Po jakimś czasie, znudzony najwyraźniej szczeniak przypomniał o swoim istnieniu. Burknął coś do matki, która się ocknęła i przerwała ze mną rozmowę. Pomogła mu wstać i prowadziła go ku wyjściu. Zażyczyłam im dobrze, a ci zniknęli w śnieżnej zamieci. Tak, zamieci. Zima zawitała w niezłym stylu tegorocznej wiosny. Może po wymarzają te paskudztwa, zwane kleszczami. I ogólnie wiele innych stworzeń, co są tylko po to, aby uprzykrzać życie. Lub je odbierać, nie zapominajmy o tym. Zawsze włażą tam, gdzie nie trzeba i ciężko je wyjąć. Nie raz słyszałam i widziałam takie przypadki. Moja matka dużo mi o tym mówiłam. Zawsze, gdy nadchodzi lato, wilki zjawiają się tutaj w dwóch sprawach. Złamania i skręcenia, od hasających szczeniąt, oraz właśnie z powodu jakiegoś kleszcza, czy innego kąsiciela. 
    Usiadłam zrezygnowana i oczekiwałam, co dzisiejszy dzień mi przyniesie. Dopiero się zaczął, więc może być ciekawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Netka Sidereum Graphics