- Chcę... - jęknęłam cicho. Co ja mogę chcieć? Niczego mi nie brak w
obecnym czasie. Rodzina zdrowa, ja też. Nie mam nic do życia...a nie, po
za jednym. Konfliktem naszych plemion. - Chcę pokoju...nie musi być to
rewolucja...byle był spokój... - pisnęłam cicho. Jestem sama, a mówię,
jak na skazaniu. Chociaż takie myślenie, jak moje jest zakazane.
Przecież...jak można pogodzić se sobą dwie rasy panów?...Życzenie
banalne, ale i nierealne. Zbyt dużo wymagam od świata. Żeby te skłócone
bufony się pogodziły, to musiało by się zdarzyć coś niesłychanego. Bóg
zstąpiłby prędzej ze świata błogości i spokoju, ziemia by się zatrzymała
lub chmury spadły by z nieba, niżeli to by się stało. Czyli
uściślając...jest to prawie że nie możliwie. Znaczy, mówią nam, że nic
nie jest niemożliwie...hm. Może gdybym ja była przywódcą? Co bym
zrobiła? Właśnie, to może być ciekawe. Nie chciałabym wprowadzać
jakiegoś komunizmu...tylko pokój. I tyle, nic więcej. Aby wstydem i
pogardą nie było chodzenie w parze z kotem. Aby nie groziło to
odtrąceniem, wyrzuceniem mentalnym z plemienia. Aby po prostu nie
kończyć jak omega...zawsze potrącana, zawsze niechciana...Przynajmniej
prawnie. Zanim społeczeństwo zdążyłoby się przyzwyczaić, pokolenie
starych, zacofanych wilków i kotów musiałoby wymrzeć, dając nadzieje
młodemu. Ja zaś doczekać się potomstwa i uczyć w tej ideologii. Od
małego..potem by zasiadło na moim miejscu i było by w miarę okej. Sprawa
wilków pokrótce załatwiona. Co do kotów. Mimo, że nie lubię
generalizować, to jednak są to niezłe uparciuchy. Po za tym...nie
oszukujmy się, to oni nas się o wiele bardziej boją, niż na odwrót.
Jesteśmy więksi, silniejsi i ogólnie stereotypy. Piesek goni kotka,
kotek myszkę, a myszka serek. A serek nie istota żywa, najtrudniej ma w
życiu. Cóż, zawsze się znajdzie ktoś, na kim dzieją się najgorsze
rzeczy. Mam takie szczęście, że w tym łańcuchu "pokarmowym" jestem
najwyżej.
Z transu dziwnych, pasmowych myśli o szczurach i
jedzeniu, wybudził mnie silny podmuch wiatru. Przyniósł za sobą zimno
oraz krople deszczu z jakiegoś drzewa. Widzę, że moje życzenie zostało
bardzo ciepło przyjęte. Czy takie życzenia są niemożliwe? Po chwili
zaczął padać śnieg. Odzyskałam trochę nadziei. Może jednak ktoś mnie
wysłuchał... Wiatr przeczesywał moje futro, a ja obserwowałam, jak ten
biały brokat wsiąka w ziemię. Znikał w niej tak szybko, jak się
pojawiał. Położyłam się plackiem, dalej oglądając. Zima, pora roku
kojarzona z upadkiem, klęską, niedożywieniem i ogólnie wszystko związane
ze smutkiem i goryczą. Może w niegdysiejszych czasach, kiedy to zimy
naprawdę były surowe? Nie raz nasłuchałam się jęków i stęków starych
wilków, na temat nadchodzącej apokalipsy - zimy. Jak dla mnie, ta pora
roku jest...piękna. Zimno jest, to prawda. Ale jak się schowasz w
jaskini i ogrzejesz, na przykład z partnerem u boku...Sama siebie
ukłułam w serce. No cóż, zna się inne sposoby. Same przygotowania są
ekscytujące. Nigdy nie zapomnę, jak ludziom zawsze podkradam różne
ciepłe koce czy szale. Oni mają tego za dużo, a my nic. Zabieram
bogatym, daje biednym. Czyż to nie szlachetne? Zaśmiałam się sama z
siebie.
Nie wiedzieć kiedy, ale zaczęłam zauważać, że
śnieg staje się coraz bardziej widoczny. Z każdą chwilą wydawało mi się,
jakby jego poziom wzrasta. Zaś u mnie wzrastał poziom zmarznięcia i
przemoczenia, od leżenia na nim. Podniosłam łeb. Na dole mojego pyska
potworzyły się podłużne sople lodu. Na mojej szyi, z tego samego
materiału, zawitał piękny naszyjnik z koral. Nie wspominając o
poprzylepianym śniegu do futra. I jak tu nie lubić zimy? Nadaje nam
takie kreacje i to zupełnie za darmo.
Schodząc z góry,
ujrzałam pewną sytuację na horyzoncie. Był to kot i wilk, stojący
dokładnie na granicy. Zapaliła mi się lampka. Wytężyłam wzrok, stając na
dosłownym brzeżku góry. W zasadzie, nie do końca widziałam, co robili.
Jednego byłam pewna - nie bili się. To był duży sukces. O czymś
rozmawiali, przytulali się, całowali? Sama nie wiem. Moje oczy albo
plotą mi figla, albo coś jest na rzeczy. Niestety, przypłaciłam swoim
nieodpowiedzialnym zachowaniem. Zsunęłam się z góry. Tocząc się,
tworzyłam wokół siebie kulę, niczym z tych starych, dobrych kreskówek.
Nie była ona taka ogromna. W zasadzie, to ja byłam kulką, do której
stopniowo przyklejał się śnieg. W końcu...zatrzymałam się. Siedział
rozkrokiem, niczym mały szczeniaczek, co dopiero uczy się chodzić. Mój
pyszczek przedstawiał wiele emocji na raz. Zmieszanie, zdenerwowanie,
smutek, co ja robię? Obudziła mnie dodatkowa śnieżka na łeb. Spadła z
góry. Był to fragment, który zsunął się wraz ze mną, z tego wzniesienia.
Musiał mieć niezłą przejażdżkę i niezły koniec. Wstałam i otrzepałam
się. Znów zawiał wiatr, a ja poczułam się, jakbym była naga. Moje już
przemoczone do suchej nitki futro, jedynie, jak mnie chroniło, to tylko
wizualnie. Bo mentalnie byłam ogołocona. Szybkim krokiem postanowiłam
udać się do domu.
Idąc, patrzyłam w ziemię. Widziałam,
jak moje łapki odciskają się na śnieżnym pierzu. Zniszczę ten zew
natury, który mnie tak ogołocił. Mimo to, zdania nie zmienię. Nigdy nie
odkocham się w zimie. I tak nie miała bym znów kogo obdarzyć tym
uczuciem. Przytrzymałam się i potrząsnęłam przecząco głową. Nie myśl
tak! Uh..bycie optymistą jest naprawdę ciężkie, przy takich realiach. W
szczególności wtedy, gdy zmagasz się z prawdą. I znów tak myślę.
Poderwałam się i zaczęłam biec. Czułam chodny śnieg, obijający się o mój
brzuch. I zaczęła się utopia moich emocji. Już nie wytrzymałam.
-
Chcę być pokochana! - krzyknęłam drżącym głosem. To było moje skryte
marzenie, które pod wpływem emocji ujawniłam światu. Niestety, za
późno...Nawet, jeśli ta gwiazdka nic nie robi...to i tak zawsze jest te
lekkie poczucie. Jakaś nadzieja. Jeśli się czegoś mocno pragnie, to to
przyjdzie z czasem...wystarczy tylko chcieć. Tylko chcieć. Czekam tyle
lat i bez zmian. Kiedy świat ześle mi moje pragnienie, w postaci wilka
przeciwnej płci? Czy to jakiś plan na mnie? Czy ma się stać coś
niezwykłego. Cudowna, niepowtarzalna miłość, niczym z tych kliszowych
romansideł? Ale jakże piękna i pożądana...
Zorientowałam
się, że jestem na miejscu. Zwolniłam i przytrzymałam się. Zaczęłam się
wspinać po skałach, które prowadziły do środka jaskini. Przed wejściem
jeszcze się otrzepałam. Spojrzałam na swój dom. Nie wyglądał tak
potulnie jak zawsze. Okryty półmrokiem, zimny...Okropny, po prostu
okropny! Weszłam mimo to do środka. Jak mogłam się oszukiwać...Jest
smętnie, zimno, tak przytłaczająco...To ma być miejsce dobrze się
kojarzące każdemu wilkowi, a przede wszystkim mnie. Przecież tutaj
ratowane jest nawet życie. Z wolna podeszłam do posłania i walnęłam się.
Przynajmniej choć sucho. Niepotrzebnie o tym myślę, to i tak nie ma
sensu. Takie zażalenia i użalanie, tylko mnie pogrążają. Ale chyba mam
prawo na chwilę załamania, prawda? Czasem lepiej się zalać łzami i dać
ulżyć sobie i ujść emocjom, niżeli dusić w sobie tego demona. Ułożyłam
się wygodnie. Jeszcze raz spojrzałam na krajobraz przed jaskinią. Śnieg
rozmazywał obraz. Delikatnie wpadał również do środka. Nie jeden,
zagubiony płatek znalazł się na moim nosie. To było zabawne. Taki
zagubiony płatek...jak ja. Przewróciłam się na bok i zwinęłam w kulkę.
Nie minęła dłuższa chwila, a ja już byłam w objęciach Morfeusza.
Obudziły mnie jakieś piski i ciche lamentowanie nieznanej mi samicy.
Lekko się zdziwiłam. Podniosłam powoli łeb. Ujrzałam sylwetkę wadery,
wyłaniającą się przed moją jaskinią. Wstałam i szybko do niej podeszłam.
Była to matka wraz ze swoim szczeniakiem. Małe wilczątko utykało na
prawą, przednią łapę. Jego pyszczek był wykrzywiony, a oczy zachodzące
łzami. Było można również zobaczyć, jak ów ciecz wydrążyła sobie drogę,
na futrze malucha. Na łapie znajdowała się wielka, fioletowawa
opuchlizna. Wyglądało to strasznie. Nie czekałam, aż wadera zacznie
gadać o tym, co gdzie i jak się stało, tylko wprowadziłam malucha powoli
do środka. Nakazałam mu się położyć na podłodze. Delikatnie łapą
zaczęłam dotykać złamania. Przy każdym muśnięciu wydawał z siebie pisk.
Na szczęście kość nie była przesunięta, ani nie wystawała poza skórę.
Wzięłam do ręki bandaże oraz coś do usztywnienia. Zaczęłam obwijać, a
piski nie miały końca. Widziałam wzrok wystraszonej wadery. Ciekawe, jak
to jest być matką i widzieć coś takiego. Jak twoje dziecko cierpi. Sama
czułam nieprzyjemne ciarki, jak tylko wydawał z siebie te przykre
dźwięki. A co ona musi czuć?
Kiedy skończyłam, maluch
odetchnął, zalewając się łzami. Podeszłam do matki. Omówiłam sprawę, jak
ma się nim zająć. Poradziłam, podałam wskazówki. Również zamieniłam z
nią kilka zdań. Dowiedziałam się, że jest samotną matką z trójką
szczeniąt. Nie zagłębiałam się, dlaczego jest sama, pewnie by tego nie
chciała. Silna i rezolutna z niej wadera. Jak to baby, poprzewracałyśmy
kotlety o życiu, i jakie jest ono niesprawiedliwe. Po jakimś czasie,
znudzony najwyraźniej szczeniak przypomniał o swoim istnieniu. Burknął
coś do matki, która się ocknęła i przerwała ze mną rozmowę. Pomogła mu
wstać i prowadziła go ku wyjściu. Zażyczyłam im dobrze, a ci zniknęli w
śnieżnej zamieci. Tak, zamieci. Zima zawitała w niezłym stylu
tegorocznej wiosny. Może po wymarzają te paskudztwa, zwane kleszczami. I
ogólnie wiele innych stworzeń, co są tylko po to, aby uprzykrzać życie.
Lub je odbierać, nie zapominajmy o tym. Zawsze włażą tam, gdzie nie
trzeba i ciężko je wyjąć. Nie raz słyszałam i widziałam takie przypadki.
Moja matka dużo mi o tym mówiłam. Zawsze, gdy nadchodzi lato, wilki
zjawiają się tutaj w dwóch sprawach. Złamania i skręcenia, od hasających
szczeniąt, oraz właśnie z powodu jakiegoś kleszcza, czy innego
kąsiciela.
Usiadłam zrezygnowana i oczekiwałam, co dzisiejszy dzień mi przyniesie. Dopiero się zaczął, więc może być ciekawie.